Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/445

Ta strona została uwierzytelniona.
—   439   —

W tej chwili rozległ się pod oknem lekki, niewieści śmieszek. Nie byłto śmiech, ale śmieszek, którego każdy spadek wydawał się tak ostrym i śpiczastym, jak zaostrzony koniec scyzoryka. Wydała go siedząca u okna i wyrzynająca w papierze fantastyczne zygzaki, podstarzała panna. Nikt jednak nie zwrócił teraz na nią uwagi. Dwie rozmawiające kobiety milczały chwilę, i zdawały się namyślać. Dama w brudnej sukni pierwsza głos zabrała.
— Moja matko, mówiąc przed chwilą do mnie, użyłaś niewłaściwie dwóch wyrażeń. A najprzód: dom mój nie jest wcale zamożnym; powtóre, nigdy nie będąc sama przytuloną do serca moich rodziców, niewyobrażam sobie w jaki sposób potrafiłabym ich przytulić do mego.
— Powiedz raczej najmilsza siostro, że nie wyobrażasz sobie, w jaki sposób mogłabyś kogoś przytulić do czegoś, czego wcale w tobie niema — ozwała się od okna panna wyrzynająca arabeski.
Dama z fotelu bardzo powolnym ruchem zwróciła głowę w stronę siostry, i podnosząc ją o tyle wysoko, o ile pozwalała na to długość jej szyi, wymówiła:
— Sądziłam, kochana siostro, że przez czas naszego niewidzenia się, który o ile pamiętam, trwał