blizko dwa lata, przestałaś być dowcipną czyli złośliwą...
— Wcale nie — zaśmiała się panna siedząca u okna; — nie przestałam być dowcipną czyli złośliwą, tak jak ty nie przestałaś być rozumną czyli zarozumiałą i śmiertelnie nudną.
Lekkie rumieńce wstąpiły na zbyt nieco pulchne i wydęte policzki damy; pełnym powagi ruchem złożyła ręce, i patrząc w sufit, rzekła:
— Otoż to są te przyjemności, które oczekują mię zwykle w progach rodzicielskiego domu... Siostra moja powinnaby przecie pamiętać, że jestem obywatelką i matką dzieci...
— Moje córki — ozwała się mała kobietka, sztywniej jeszcze niż dotąd prostując się na kanapie, — pora w której rodzice wasi popadli nanowo w biedę i wtrąceni zostali w tę okropną jamę, nie jest bynajmniej stosowną do rozpoczynania kłótni.
— W naszym domu i w naszej rodzinie każda pora była zawsze stosowną do kłótni, a człowiek machinalnie już czyni to co czynił przez całe życie, — rzuciła Dowcipna, ostrze scyzoryka zatapiając w łonie papieru.
— Wróćmy do poprzedniej naszej rozmowy — ciągnęła matka rodziny, zwracając się do starszej córki. — Mówiłaś tedy moja córko, że dom twój nie jest zamożnym; ale ja cię proszę o wytłumaczenie mi tej sprzeczności. Ja i ojciec twój kosztem
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/446
Ta strona została uwierzytelniona.
— 440 —