Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/449

Ta strona została uwierzytelniona.
—   443   —

się w takim razie bardzo mocno. Ja te lata pamiętam dobrze, i wiem trochę o tem, jakiemi powinny one były być i jakiemi byłyby niezawodnie, gdybym miała szczęście posiadać innych rodziców, a przedewszystkiem inną matkę. Pamiętam wszystko i rozumiem, i koniec końców oświadczam, że nie czuję się bynajmniej nikomu za nic wdzięczną; nie myślę wcale nikogo tulić do mego serca, o którem dawniej nikt nigdy nie myślał czy potrzebowało czegoś więcej niż miało, albo nie; że mam kilkoro dzieci, męża niezdarę, który w najmniejszej rzeczy nie sprawdza marzeń mojej młodości, i za którego pracować i myśleć muszę; że nakoniec czuję się obarczona rodziną i nikogo więcej przyjąć nie mogę pod dach dziurawy, który dostał mi się w udziale na całe życie, jako żonie obywatela zrujnowanego i po uszy zadłużonego.
Umilkła, owinęła się poplamioną mantylą, wydęła policzki, zmarszczyła brwi i wzrok utkwiła w suficie. Jednocześnie rozległy się w pokoju dwa głośne i długie wybuchy śmiechu; pochodziły one od podstarzałej panny, która wywijała w powietrzu scyzorykiem, i od podstarzałego mężczyzny, który rozciągnięty na sofie z twarzą zwróconą ku sufitowi, śmiał się z całego gardła.
— Ależ palnęłaś orację! rozumna moja siostro, co się nazywa orację! — wołała Dowcipna.