Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/455

Ta strona została uwierzytelniona.
—   449   —

się iskrą gorącą lecz smutną; spłowiałe, zorane, białemi włosami otoczone czoło, chyliło się w dół pod niewidzialnym lecz niezmożonym ciężarem myśli napełniających głowę. Dźwięk głosu jego zniżony był, głęboki, pełen tych samych tonów smutnych a gorących, które odbrzmiewały jakby w linjach jego twarzy połamanych zmarszczkami, powleczonych bladością. Cała powierzchowność człowieka tego objawiała w tej chwili straszny, tajemniczy dramat steranego życia, zbrukanego sumienia, zmiażdżonego serca. Znać było że duch jego nie uśpiony zupełnie nigdy, lecz teraz przebudzony całkiem, stanął u tego kresu, u którego kończy się wszystko, i w niemej rozpaczy, z bezdenną żałością spoglądał na wielką mogiłę zdeptanych uczuć swych, zmarnowanych zdatności, upadłej cnoty i postradanego szczęścia. Niezmierny jakiś wstyd zdawał się kłonić ku ziemi tę głowę siwą, ogień zgryzoty rozpalał zmęczone źrenice, zapadła pierś drżała burzą westchnień wzniecanych wspomnieniami straconego życia, męczarnią teraźniejszej chwili; kto wie? tajemnemi może wstrętami i trwogami poczuwanemi na widok groźnej, ohydnej przyszłości. Moc cierpień jego była tak wielką, że uderzyła niejako i przeniknęła sobą pospolite, trywjalne osoby, pośród których się znalazł. Kobiety siedziały milcząc i wlepiały w niego wzrok zdziwiony; Fer-