i skierował go ku drzwiom. Jakieś kroki dające się słyszeć na bruku dziedzińca i stuk otwieranych drzwi od sieni, zwróciły jego uwagę. Przez chwilę zdawał się słuchać i oczekiwać czegoś z natężeniem. Boleśne drgnienie przemknęło po jego twarzy. Gdy jednak we wnętrzu domu żaden więcej szmer nie dawał się słyszeć, Suszyc wrócił do uprzedniej swej postawy, i mówił dalej.
— Uczułem obowiązek przemówienia raz przecie do dzieci moich głosem ojcowskim; zapragnąłem stanąć przed niemi jako pełen pokory winowajca, i błagać je o przebaczenie. Wiem dobrze, iż słowa moje nie znajdą w sercach waszych przyjaznego echa, a jednak mówić muszę.
Zatrzymał się znowu. Tym razem przerwał mu mowę turkot kół, który umilkł w pobliżu. Jaśniejszy jakiś promień przemknął po twarzy jego; utkwił wzrok w szybach przeciwległego okna, i rzekł zcicha.
— Może to Salomea przyjechała?
Dowcipna, która siedziała wciąż nawpół zwrócona ku oknu, nie odwracając twarzy odpowiedziała:
— Nie, ojcze!
Suszyc powolnym ruchem zwrócił się ku żonie, i mówił dalej: — Tobie Honorato, niewiele mam do powiedzenia. Związek nasz nie należał do liczby tych, które przynoszą szczęście dwojgu ludziom, i zlewają błogosławieństwo na głowy ich potomstwa.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/459
Ta strona została uwierzytelniona.
— 453 —