Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/464

Ta strona została uwierzytelniona.
—   458   —

kie noce bez snu i dnie bez pociechy, jakie spędziłem? — czyliż mam rozerznąć na poły pierś moją, wyjąć z niej serce moje, i pokazać wam je całe okryte rdzą i plamami, powstałemi ze zgryzot tajonych, z łez palących jak ukrop, w milczeniu połykanych... Nie mogę uczynić tego, nie mogę. Uwierzcie mi, bo mówię do was tak jak w przedchwilę skonu... grzeszyłem ale i cierpiałem... Czy Bóg mi przebaczy? niewiem; ludzie ukarzą mię srodze, wy... dzieci moje... przebaczcie... Przez chwilę, przez jednę chwilę niech uczuję serca wasze przy mojem sercu, ramiona wasze wkoło mej szyi, pocałunki wasze na głowie siwej i steranej, która za godzinę, może za chwilę ugnie się pod brzemieniem hańby i pośmiewiska...
Tym razem nie mógł już mówić więcej. Oparty plecami o ścianę, pochylił głowę i twarz gorejącą ukrył w drżących dłoniach. Wkoło niego panowało milczenie, nikt nie poruszył się, nikt nie wymówił słowa odpowiedzi. Zdumienie, czy lodowata obojętność, przykuwały do miejsca obecnych i zamykały im usta. Suszyc stał chwilę nieruchomy. Możnaby rzec, że z zakrytemi oczami, z przytłumionym oddechem, z nachyloną głową czekał tych ramion, które wzywał aby otoczyły jego szyję, tych serc, aby przez jednę sekundę uderzyły przy jego piersi. Ale nikt się nie poruszył, nikt głosu jego nie usłuchał. Drzące dłonie nieszczęśliwego w dół opadły, i ukazały dwie grube łzy spływające