Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/467

Ta strona została uwierzytelniona.
—   461   —

ciągnęła znowu ramię objęte wązkim, czarnym rękawem.
— Zaczekaj ojcze — rzekła — jedno z dzieci twoich ma coś do powiedzenia.
Suszyc stanął i skrzyżował ręce na piersi, wzrok jego utkwił w ostrej twarzy podstarzałej panny, z nieujętym wyrazem oczekiwania i zniechęcenia, goryczy i nadziei. Ona obejrzała się dokoła; wązkie, bezbarwne jej usta zarysowały niewyraźny uśmiech.
— Moja matka — zaczęła krótkim, urywanym, ostrym tonem — moja matka, moja siostra i mój brat niezrozumieli twej mowy ojcze, i nic na nią nie odpowiedzieli; ale ja niedarmo od dzieciństwa nosiłam przezwisko Dowcipnej. Muszę mieć w istocie więcej dowcipu czy sprytu, czy przenikliwości od innych członków mej rodziny, bo zrozumiałam to czego inni nie mogli lub nie chcieli zrozumieć, i odpowiem na to, na co oni odpowiedzieć niechcą lub nie mogą.
Chuda i zwiędła jej twarz bladła w miarę mówienia; a jednak uśmiechała się i rzucała dokoła błyszczącemi oczami. Scyzoryk który bezprzestannie i coraz prędzej obracała w palcach, rzucał też ostre połyski, nakształt stalowych błyskawic migocące na tle czarnego rękawa.
— Omyliłeś się ojcze, mówiąc, że nie pamiętamy pory, w której walczyłeś jeszcze ze złemi żywiołami