Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
—   41   —

zaledwie, powolnym, apatycznym ruchem odłożyła ją na stronę i westchnęła. Westchnienie jej zmieszało się z ziewnięciem i spłynęło w nie całkiem; kobieta poruszyła się niecierpliwie. — Mój Boże — wymówiła cicho, — mój Boże! mój Boże!
Trudno byłoby określić, jakie uczucie wyraziło się w tym jej cichym, trzy razy powtórzonym okrzyku. Bardzo wprawne tylko ucho mogłoby w nim dosłyszeć dźwięk głuchego zniecierpliwienia, przemocą wydobywającego się z krępujących wszelkie uczucie ciasnych oków apatji. Wyciągnęła rękę i zadzwoniła. Nie upłynęło parę sekund, gdy w progu zjawiła się panna służąca. Byłato ta sama co przed laty dziesięciu Aloiza, zestarzała nieco, niemniej jednak dość czerstwa jeszcze, świeża i ładna dziewczyna. Ewa zrobiła ręką parę milczących gestów. Aloiza zrozumiała je i zaczęła krzątać się po saloniku. Zapuściła rolety, przysunęła wygodny fotel przed gotowalnię, z ozdobnej szuflady wydobyła niemniej ozdobne narzędzia i przybory toaletowe. Pulchna i krzepko zbudowana ta panna służąca, wydawała się w tej chwili istotą napowietrzną. Suknia jej i stopy nie sprawiały najmniejszego szelestu, żadna z jej czynności nie spowodowała najmniejszego szmeru ni stuknięcia. Byłato doskonale wykształcona garderobiana pani zdenerwowanej, kapryśnej, skłonnej do spazmów i przestrachów. Ewa wodziła za nią