Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/473

Ta strona została uwierzytelniona.
—   467   —

czuję że je mam... rośnie mi ono w piersi i wypiera na usta wyrazy, które długo zamykałam w sobie... Muszę mówić... muszę odpowiadać, skoro wezwaną zostałam do mówienia. Powiem prawdę... całą prawdę... Wychowano nas haniebnie... nie nauczono nas niczego, ale to co się zowie niczego porządnego, użytecznego i uczciwego... Czy pamiętasz matko ten dzień, w którym ojciec chciał zacząć posyłać do szkoły Ferdynanda, a ty tego nie chciałaś..? Byłażto, była burza! Tak ojcze, byłeś słabym człowiekiem, bo uległeś. A ów dzień czy pamiętasz matko, w którym ojciec zamierzał mnie i Rozumną oddać do pracowni haftów i strojów kobiecych, abyśmy się wykształciły na szwaczki i modniarki? Byłażto, była znowu burza! Byłeś słabym człowiekiem ojcze, bo uległeś. Tak było zawsze, tak było ciągle... Tylko że burze minęły zczasem, a w domu naszym nastał taki spokój, jaki panuje w tej stojącej wiecznie kałuży... Mieszkaliśmy nad kałużą, a życie nasze było tak samo ciemne, brudne, posępne jak kałuża. Wszyscyśmy zmarnieli, wszyscy, prócz najmłodszej siostry, która nie wiem jakim sposobem zdołała odejść ztąd, otrząsając ze stóp swych proch tego domu. Jeden z braci moich został lichwiarzem, drugi pijakiem; ja jestem starą, zwiędłą, zgorzkniałą, i złośliwą panną; starsza siostra moja głupią, zarozumiałą gęsią, której w dodatku deszcz na nos kapie przez dach dziurawy,