Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/474

Ta strona została uwierzytelniona.
—   468   —

a konie i krowy zdychają z głodu. Piękna karjera, niema co powiedzieć! Rodzina nasza służyć może innym za przykład tego, jak nizko można upaść i brzydko powalać się... Ojcze! ty tego nie słuchaj! ja nie do ciebie mówię! Tyś był i jesteś nieszczęśliwym człowiekiem. I ty także nie jesteś tu bez winy, o, wcale nie! Ale mniejsza oto! nie chciałabym obrazić cię ani upokorzyć... Na drodze twej było coś, co stawało ci ciągle w poprzek, niszczyło plon twojej pracy, przeszkadzało w zamiarach, mroziło ci serce, usypiało sumienie, odbierało ci miłość i szacunek twych dzieci... Co to było takiego? Niech powie sobie kto chce! ja nic już więcej nie powiem... Mówiłam długo i wiele... więcej niemam już siły.
I w istocie, jakby sił pozbawiona, osunęła się na krzesło; plecami zwrócona do pokoju, oba łokcie oparła o okno, i twarz ukryła w obu dłoniach.
O kilka kroków od niej stał Ferdynand, który podczas jej mowy prostował się z razu, wstał potem, i co chwila o jeden krok dalej zbliżał się ku siostrze. Omglone oczy jego rozjaśniły się przytomniejszą nieco myślą, cyniczny uśmiech zmniejszył się na ustach. Kiedy nakoniec Dowcipna przestała mówić, odrzucił w kąt pokoju niedopalony papieros, i wymówił: — Dowcipna powiedziała prawdę! — Wymawiając to, nie zaśmiał się ani dołożył swego zwykłego „parole d’honneur“; głos