Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/476

Ta strona została uwierzytelniona.
—   470   —

Ze wszystkich więc słów swej córki, kobieta ta usłyszała jeden tylko wyraz: pieniądze!
Ale człowiek stojący pod ścianą z twarzą śmiertelnie bladą, i ustami tak silnie zwartemi jakby obawiał się, aby lada chwilę nie roztworzył ich boleśny jęk lub okrzyk; ten człowiek po którego zapadłych, pomarszczonych policzkach jedna za drugą stoczyło się znowu łez kilka, którego źrenice rozpalone przed chwilą jak żuzle, zgasły nagle, niby konające w pomroce nocnej ognie słoneczne, człowiek ten słyszał wszystko, wszystko aż do najkrótszego wyrazu, aż do najsubtejniejszego odcienia głosu swej córki. Dowcipna od dwóch minut siedziała już plecami zwrócona do pokoju, z twarzą w dłoniach, a on jeszcze patrzał na nią.
— Powiedziała prawdę — wymówił zcicha, i postępując ku oknu dodał: — Bądź zdrowa Joanno!
Joanna nie odwróciła głowy, Suszyc zwrócił się ku drzwiom. Był już blizko progu i miał wyjść, gdy pochwyciła go za ramię koścista, sucha dłoń małej kobietki, która porwała się z kanapy i jak strzała przyskoczyła do męża.
— Cóżto, najmilszy mężu — zawołała, — czy żarty te nie skończą się dziś wcale? „Bądźcie zdrowi!“ jakie to może być „bądźcie zdrowi“, skoro bez ciebie rodzina twoja umrze z głodu?! Dokądżeto pan Suszyc zamierza odjechać? Może po drugą sukcesję...