Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/478

Ta strona została uwierzytelniona.
—   472   —

wyżej wspomnianą bramę, inni dwaj skierowali kroki ku furtce otwierającej się na dziedziniec domu nad kałużą. Z za okien ustrojonych w firanki, na ludzi tych patrzyło kilka par oczu osłupiałych i przerażonych. Jedna ręka kobieca połyskiwała ku nim ostrzem scyzoryka; i jedno czło zwiędłe, pomarszczone, blade, zanurzone w półcieniu napełniającym głębię pokoju, chyliło się coraz niżej, w miarę jak tamci mijali okna, a zbliżali się do furtki.
— To nie są żarty! — raz jeszcze powtórzyła Dowcipna; — ci ludzie idą po ojca... Wszystko cośmy słyszeli, było wstępem do tego...
W tej chwili u drzwi wchodowych zadźwięczał dzwonek, i dały się słyszeć silne uderzenia. Były to takie same dźwięki dzwonka i takie same uderzenia, jakie przed laty dziesięciu ozwały się u drzwi pana Walerego, wtedy kiedy Monilka siedziała przy fortepjanie i pochyliła piękną swą głowę ku jaśniejącemu śród zmroku młodemu czołu narzeczonego.
I tak samo jak tam przed dziesięcioma laty, otworzyły się tu dziś drzwi bawialnej izby, i tak samo jak tam, stanęło w progu dwóch ludzi, z wyrazu twarzy których i ubioru, każdy mógł poznać kim byli i poco przybywali... Kto wie? bylito może nietylko tacy sami, ale nawet ci sami ludzie?