Suszyc stanął na środku pokoju, z postawą wyprostowaną nieco, z twarzą bladą lecz spokojną. — Panowie szukacie zapewne gospodarza tego mieszkania, Erazma Suszyca? — zapytał.
Dwaj ludzie stojący w progu chcieli i mieli odpowiedzieć, ale nie mogli, bo nagle poczuli chwytające ich z tyłu za ramiona dwie silne dłonie, które ich roztrąciły. Tuż potem wpadła do pokoju młoda, ładna kobieta, z żywym rumieńcem na twarzy, zdradzającym bieg pospieszny, z czołem nawpół zakrytem czarną woalką. Z oczu jej szeroko otwartych, ciemno-szare źrenice wyrzucały snopy promieni gasnących i odradzających się we łzach.
— Ojcze mój! ojcze! — zawołała, i rzuciła się na pierś bladego, starego człowieka, który roztoczył przed nią drżące ramiona, ogarnął niemi jej drobną kibić, i usta wyrazem boleści okrążone, zatopił w gęstwinie płowych jej włosów. Podniosła twarz ku jego twarzy, i szyję jego obejmując ramionami i tuląc się do jego piersi, mówiła cichym, przerywanym głosem:
— Słyszałam... słyszałam... całe miasto o tem tylko mówi... Idąc do ciebie, przechodziłam, wiesz? tym placem i tam imię twoje przechodzi z ust do ust... Ale to nieprawda, ojcze, to com ja słyszała... to jakaś omyłka, potwarz... ty tego nie
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/479
Ta strona została uwierzytelniona.
— 473 —