omdlałemi oczami, w końcu podniosła się, chwiejnym krokiem przebyła salonik, i usiadła przed gotowalnią. Ona także gdy szła wydawała się jakąś nadprzyrodzoną, bezcielesną istotą, uplecioną z mgły i półświateł. Zaledwie dotykała ziemi tak była lekką, a wlokąca się, powłóczysta jej suknia, podobną była do blado-liljowych fal wodnych płynących zwolna i cicho. Aloiza zapaliła kilka świec stojących na gotowalni, i zaczęła rozplatać włosy swej pani. Ewa patrzyła na twarz garderobianej swojej odbitą w źwierciedle, a przypatrywanie się to zdawało się ją zajmować.
— Aloizo! — wymówiła po kilku minutach milczenia, — czy ty się różujesz.
Rumiane policzki dziewczyny zarumieniły się jeszcze bardziej.
— Ach! pani! — zawołała, — czyliżby to być mogło?
— Ciszej! tak głośno mówisz — jęknęła Ewa, i dotknąwszy się skroni ręką, mówiła po chwili dalej:
— Myślałam że różujesz się, bo masz zawsze takie rumieńce...
Spojrzała w lustro już nie na twarz dziewczyny, ale na swoją własną, i szepnęła:
— Blada jestem jak trup...
— Pani ciągle cierpiąca — nieśmiało wtrąciła Aloiza.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —