Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/480

Ta strona została uwierzytelniona.
—   474   —

uczyniłeś... nie mogłeś uczynić! Powiedz! powiedz!
Mówiła to z naleganiem, z prośbą, z drżeniem w głosie, a oczy jej rozpłomienione miłością i trwogą, przechodziły z twarzy ojca na twarze dwóch ludzi stojących u progu, i usta różowe zroszone spływającemi rzęsiście z oczu łzami, szeptały coraz ciszej lecz coraz uporczywiej.
— To omyłka, ojcze, to jakaś omyłka! powiedz! powiedz!
A on? — Byłato dla niego najstraszniejsza może chwila ze wszystkich jakie przebył w swem życiu, najsroższa męczarnia jakiej kiedy doświadczył, najcięższa pokuta jaką sprawiedliwość zwalała na występną jego głowę. I czegożby on nie dał za to, żeby mógł teraz światłem, otwartem okiem spojrzeć w przezroczyste, śliczne oczy jedynego dziecięcia, które go kochało; ukazać mu czoło nieposzlakowane, dłoń niesplamioną, módz i mieć prawo powiedzieć temu dziecięciu tulącemu się do jego piersi. — Jestem niewinnym, jestem uczciwym! Mam prawo do szacunku twego! zasługuję na twą dziecinną miłość! — Aby módz, aby mieć prawo to wyrzec, oddałby one teraz wszystko co kiedy posiadał i czego używał, ciało i duszę swą, nadzieję lepszego życia, życia w krainach leżących poza tym światem, na którym kończyło się dla niego wszystko. Ale on wyrzec tego nie mógł, nie miał prawa...