garnęła zasłonę z twarzy, a Dembieliński ujrzał przed sobą ładną i hożą gosposię leśnego domku. Mniej zdziwiony niżby się można było spodziewać, postąpił ku przybywającej; ale nie powitał jej żadnym powszednim uśmiechem lub wyrazem, ani niepowszednim wykrzykiem lub zapytaniem. On wiedział, że pod postacią tej ładnej, hożej kobiety, przybywała do niego wieść jakaś; a czyż nie oczekiwał, nie spodziewał się wieści? Gosposia leśnego domku wyglądała zresztą w tej chwili ładniej jak zwykle, ale mniej hożo. Z okrągłych policzków jej znikł bez śladu rumieniec, ciemno-szare oczy z wyrazem niewymownego smutku patrzyły z pod różowej obwódki, którą łzy wylane okrążyły powiekę. Włosy jej wyglądające z pod małego czarnego kapelusza, zroszone panującą na dworze wilgocią, w nieładzie przylegały do bladego czoła; na ciemnem sukiennem okryciu połyskiwały gęste krople deszczu. Zresztą nie było w niej znać nieśmiałości; owszem, w jej ruchach malowała się pewna niecierpliwość, z jaką pragnęła może spełnić powierzone sobie zadanie. Odetchnąwszy parę razy o kilka kroków od drzwi, zbliżyła się do stołu przy którym zatrzymał się Dembieliński, i jedną ręką wspierając się o stół, drugą wydobyła z za stanika sukni małą, złożoną kilka razy kartkę papieru.
— Ojciec mój polecił mi, abym dziś, jak najprędzej, widziała się z panem i oddała mu tę kartkę...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/493
Ta strona została uwierzytelniona.
— 487 —