Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/494

Ta strona została uwierzytelniona.
—   488   —

Polecił mi jak najmocniej uczynić to bez świadków, dla tego przyszłam sama aż tu...
Wymówiła to wszystko bez odetchnienia. Oczy jej patrzały w jakiś punkt oddalony; znać w nich było boleśne jakieś naprężenie.
— Ojciec mój polecił mi także, aby nikt nie wiedział, aby nikt domyśleć się nawet niemógł, żem ja się z panem dziś widziała... Dla tego wybrałam porę wieczorną, a że znam wybornie Doliniecki zamek, przeszłam niepostrzeżona... Jeżeli mię kto zobaczy wracającą, będę wiedziała co mam powiedzieć...
Umilkła znowu. Oczy jej patrzały kędyś jeszcze dalej, i nabrzmiewały łzami niepodobnemi do ukrycia. Po chwili mówiła dalej. — Ojciec mój rozkazał mi, abym nie ważyła się rzucić okiem na tę kartkę... To też nie uczyniłam tego, i upewniam pana, iż nie wiem co się w niej znajduje... Teraz, mogę już sobie iść...
Tak mówiła, — ale nie oddalała się; oczy jej patrzały ciągle daleko, ale nabrzmiały łzami które popłynęły po policzkach. Twarz Dembielińskiego nie była już ani kamienną ani nieruchomą, malowało się na niej widoczne, głębokie wzruszenie. Stał z otrzymają kartką w ręku, i nie spuszczał wzroku z młodej kobiety.
— Pani widziałaś swego ojca już po... po katastrofie?