— A! — zawołała Ewa i urwała nagle. Rumieniec jej zwiększył się, zaledwie dostrzegalny, ironiczny uśmiech okolił usta.
— Pójdziesz więc zapewne za kogoś bogatego, kto się o ciebie stara lub starać będzie, — wymówiła po chwili.
Garderobiana podniosła głowę, oczy jej zaświeciły.
— Nie, pani — odparła z mocą, — lękam się biedy i dla tego jestem nieszczęśliwą. Zdaje mi się, że ludzie najczęściej bywają nieszczęśliwi dla tego, że się lękają. Ale jeżeli nie pójdę za tego kogo kocham, nie pójdę też za nikogo... Bo jakżebym całe życie oszukiwać kogoś mogła?
Na te wyrazy Ewa drgnęła, jakieś gorące ognie i blaski przepłynęły po czole jej i zapłonęły w źrenicach. Wkrótce jednak zgasły, a na twarzy kobiety został tylko wyraz niewymownego niesmaku, gorzkiego niezadowolenia, głuchego jakiegoś gniewu połączonego z bezwładnem zmęczeniem.
Ziewnęła szeroko i rzekła: — Zanadto filozofujesz, Aloizo. Myślałam, że rozerwę się rozmawiając z tobą... ale znudziłaś mię... daj mi penioar i idź sobie.
Aloiza milcząc spełniła rozkaz i miała odejść, kiedy Ewa zwróciła ku niej głowę.
— Przynieś mi konfitur! — rzekła. — Słabo mi... potrzebuję się posilić...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.
— 45 —