Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/518

Ta strona została uwierzytelniona.
—   512   —

Umilkł na chwilę, i z pewnym niepokojem patrzył na twarz Krystyny, która przy ostatnich wyrazach jego, zamgliła się także nieokreśloną lecz widoczną niespokojnością.
— Odgaduję twą myśl — wymówił — bądź spokojna! znam teraz granicę, która oddziela dumę sprawiedliwą od pychy występnej. Nie jestże obowiązkiem i prawem człowieka, wyzyskać do gruntu cały zasób swych zdolności, ku stworzeniu jak największej sumy szczęścia dla siebie i innych? Nie mógłbym pojąć się bezczynnym lub żebrzącym. Działać z całej mocy i żyć własną siłą, a nietylko żyć lecz podnosić się wciąż wyżej, wewnętrznie i zewnętrznie — taką tylko może być osnowa życia mego, taką też i będzie. Ale Krystyno moja, osnowa myśli mych i uczuć i prac jakie podejmę, inną będzie niż dotąd, tak jak innym jest ten ideał szczęścia, który teraz jaśnieje przedemną blaskiem nieopisanym...
Pochylił głowę, i oparł czoło swe na jej dłoniach. Twarz jego mieniła się gorącem wzruszeniem i poważną zadumą. Porywał go zapał tem silniejszy, im dłużej tłumiony, i ogarniało marzenie tem głębsze i słodsze, im więcej walczył z niem w swem życiu w imię świetnej na pozór, lecz w gruncie oschłej i zwodnej rzeczywistości. Mówił prawdę. Dziesięć lat upłynionych nie legły mu na barkach i piersiach ciężarem starości; bo tak samo jak przed dziesięcioma laty, oczy jego jaśniały blaskiem opa-