Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

Po krótkiej chwili na hebanowej gotowalni śród kryształowych flakonów z perfumami, stała prześliczna tacka srebrna, istne arcydzieło jubilerskiej sztuki, a na niej kilka spodeczków z wytwornemi przysmakami. Ewa pochyliła się nad tacką; ale zaledwie parę razy przytknęła do ust złoconą łyżeczkę, odrzuciła ją z niesmakiem i niezadowoleniem. — Weź to i idź sobie! — rzekła.
Po chwili była samą. Siedziała zatopiona w głębokim fotelu, z grubemi uplotami złocistych włosów nad czołem ukrytem w dłoni. Do uszu jej z oddalonej komnaty doszedł odgłos uderzającego zegara. Nie było jeszcze zbyt późno, jeszcze parę kwadransów brakowało do północy.
— Spać mi się nie chce — szepnęła Ewa, — ciekawam bardzo dla czego spać mi się nie chce? Usypiam zwykle nad rankiem, wtedy gdy inni wstają doskonale wyspani... szczęśliwi!
Wzruszyła ramionami i ziewnęła. Poziewanie to połączone z brakiem chęci do snu, rozgniewało ją widać i zniecierpliwiło znowu. Splotła ręce i szepnęła jak pierwej: — Mój Boże! mój Boże! mój Boże!
Nagle jakby sobie o czemś przypomniała, podniosła się z fotelu, i żywszym już nieco krokiem przeszła do przyległego pokoju. Pokój do którego weszła był więcej kaplicą niż pokojem mieszkalnym; było tam wprawdzie nieco sprzętów do powszednie-