Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/525

Ta strona została uwierzytelniona.
—   519   —

ty. Nagle, nowa myśl jakaś przemknęła po wypogodzonem jego czole, uczucie tryumfu zaświeciło w oczach. Podniósł także głowę i stał chwilę w całej wysokości męzkiej swej postaci, dumnym wzrokiem patrząc w daleki punkt przestrzeni, jakby tam widział coś, nad czem odniósł zwycięztwo, co zwalczone i zdeptane wolą jego, znikało już w oddaleniu. Usta jego przybrały znowu na chwilę dawny szyderczy wyraz.
— Nie dognałaś mię, bajeczna Nemezys! — wymówił szeptem stłumionym lecz wyzywającym; — miałaś powalić mię i zdeptać, a oto stoję silny i nieugięty, jestem i będę szczęśliwym!..
Tak mówił człowiek ten dumny siłą umysłu swego i energją charakteru, za pomocą których, jak myślał, pozbył się już raz na zawsze posępnej groźby, jaka przez długie lata tajemnie lecz nieustannie brzmiała na dnie jego sumienia. Nie wiedział o tem nieszczęsny, że groźba ta tem straszniejszą jest i niebezpieczniejszą, im większe bogactwa myśli i uczuć mieszczą się we wnętrzu człowieka, który ściągnął ją na swą głowę; że wyroki pomsty życiowej tem pewniejsze są i nieubłagańsze, im na dostojniejszy przedmiot spadają ich ciosy; że zapoznana prawda i zgwałcona sprawiedliwość, przebrzmiewa bez echa i gaśnie bez śladu tylko w pustych głowach i oschłych sercach, ale uderza, karci i druzgocze wielkie umysły i silne