Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/529

Ta strona została uwierzytelniona.
—   523   —

włosy, otaczały czoło szlachetnie zarysowane, lecz mnóstwem zmarszczek krzyżujących się w różne kierunki zbrużdżone; pod niem, oczy głęboko zapadłe, błękitne snać niegdyś jak niebo w południe, dziś spłowiałe i zmęczone, świeciły kilku iskrami, które z pod drżącej powieki rzucały połyski gorączkowego ognia; na wychudłych, zapadłych policzkach leżały plamy krwistych rumieńców; usta tak blade, jakby w nich ani jednej już kropli krwi nie było, otwarte nawpół, z widoczną i wzrok widza utrudzającą ciężkością chwytały powietrze oddechem szybkim, nierównym i chrypiącym. Żółty koloryt jakim przyobleczona była ta twarz, zdawał się świadczyć o długiem przemieszkiwaniu w siedlisku chłodnem, wilgotnem, ponurem, świeżych prądów powietrza i ogrzewających blasków słonecznych pozbawionem; a odbijając od bieli poduszek, przypominał martwe oblicza figur woskowych. Pomimo jednak częściowego podobieństwa tego z przedmiotem wstrętnym, twarz ta nietylko nie wzniecała odrazy, ale budziła uszanowanie i zajęcie; bo rozlewające się na niej piętno niewymownego cierpienia, połączone z przedziwnym jakimś spokojem i niczem jakby niezwalczoną cierpliwością, nadawało jej charakter niepospolicie podniosły, a zarazem przejmująco boleśny.
Byłato widocznie głowa człowieka śmiertelnie strudzonego długą męczarnią, młodego latami, lecz