Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/532

Ta strona została uwierzytelniona.
—   526   —

od czasu do czasu ku szyi, tam kędy dawniej znajdował się zwykle wykrochmalony kołnierz, i czynił nią gest taki, jakby i teraz jeszcze według dawnego przyzwyczajenia poprawiał i w górę podciągał tę niezbędną kiedyś ozdobę jego stroju; w drugiej ręce trzymał pióro, maczając je co chwila w stojącym na stole kałamarzu, ale ani razu nie dotykając niem papieru. Toczył wzrokiem nieustannie dokoła siebie; zdawał się to namyślać głęboko, to znowu cieszyć się czemś niespodzianem, to tryumfować, to jeszcze wygrażać komuś lub czemuś niewidzialnemu. Stosownie do tych uczuć, które władały nim z kolei, to siedział nieruchomy, to wydawał z piersi krótki, urywany chichot, to podnosił głowę wysoko z uroczystością jakby królewską, to zaciskał pięść i wstrząsał nią w powietrzu — a za każdym razem gdy czynił to ostatnie, oczy jego połyskiwały migotliwemi żółtawemi błyskami, a gąbkowata, zżółkła twarz, przybierała na chwilę wyraz srogi i rozzłoszczony.
Oprócz tych dwóch ludzi, znajdowało się w pokoju kilka jeszcze osób, które wszystkie stały w milczeniu, lub poruszały się z tą ostrożnością, mającą w sobie coś posępnego, bo tworzącą szmer stłumiony, który jest niby uroczystem oczekiwaniem zbliżającej się dla kogoś chwili snu wiekuistego. U nóg łoża, na którem spoczywał Kazimierz, stał towarzysz i przyjaciel młodości jego, Sylwester, z twa-