Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/537

Ta strona została uwierzytelniona.
—   531   —

— Jak długo... — wymówił bardzo cicho i niedokończył pytania. Ale człowiek nauki zrozumiał myśl jego.
— Bardzo krótko — odszepnął, — parę kwadransów... godzinę najdłużej... Potem prędko skończy się wszystko; konanie będzie lekkie.
Na łagodnych zwykle ustach hrabiego pojawił się uśmiech dziwny, bolesny, gorzki, szyderczy prawie.
— Konanie będzie lekkie! — powtórzył ledwie dosłyszalnym głosem; — lecz jakże życie to ciężkiem było!...
Jakby w odpowiedzi na te wyrazy, których przecież dosłyszeć nie mógł, chory odetchnął głęboko i głośno, a wraz z odetchnięciem tem w piersi jego ozwało się parę jęków. Poruszył głową z ciężkością i zwrócił ją w stronę, w której siedział sztywny starzec z głową ogołoconą z włosów, z piórem zawieszonem nad papierem, z bezmyślnym uśmiechem na ustach. Chory wytężył źrenice i patrzał na starca, a we wzroku jego, to gasnącym to znowu rozpalającym się gorączkowemi blaskami, objawił się wyraz dziwnej pieczołowitości, graniczącej z miękką niemal tkliwością. Ale na ustach Walerego rozszerzał się uśmiech bezmyślny, zarazem i źrenice jego roztwierały się coraz szerzej, aż po chwili rozległ się po pokoju śmiech głośny, przenikliwy, w którym brzmiały piskliwe tony jakby