skarżącego się dziecięcia, i ochrypły chichot do łkań podobny. Śmiejąc się wciąż, podniósł rękę ku szyi, jakby poprawić chciał krochmalny kołnierzyk, wyprostował się sztywnie i zawołał:
— Rrrrorenstaub! W pałacu Rrrrorenstaubów tysiąc obrazów i jeden... złota kołyska... alabastrowe łoże... o!...
Wraz z ostatnim wykrzyknikiem wyciągnął wskazujący palec, i wskazał nim na łoże Kazimierza.
— Alabastrowe łoże! — powtórzył, — tak, wszystko w porządku...
Źrenice jego zatoczyły się na krwią zaszłych białkach, podniosły się w górę i wzrokiem utkwiły w suficie.
— Patrzcie jakie wysokie ściany! — zawołał jeszcze, — to pałac Rrrrorenstaubów! oddali mi go nareszcie! Franciszek Józef! ho, ho... nic nie pomogło, musiał ustąpić! zaraz tu przyjdzie Monilka!... Monilka!
Wymówił po dwakroć imię córki głosem podniesionym do najwyższego, piskliwego tonu, i nagle umilkł. Głowa jego opadła na piersi, ale pięść ściśnięta podniosła się w górę i wygrażała w powietrzu czemuś niewidzialnemu. Nagle wyprostował się znowu i krzyknął.
— Księżniczka Rrrorenstauben! Moje małe dziecko z bielutką twarzyczką i długiemi włosów kosami! Monilka! Monilka!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/538
Ta strona została uwierzytelniona.
— 532 —