Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/549

Ta strona została uwierzytelniona.
—   543   —

cego człowieka, którego rysy i członki obejmować już zaczynała sztywność śmierci. Monilka umilkła nagle, i szeroko otwartemi oczami wpatrzyła się w tę twarz tak drogą jej niegdyś, zatapiającą się teraz w owej pomroce niezgłębionej, z której za chwilę wyłonić się miała martwa, zimna i na wieki już spokojna. Wielki, przeszywający krzyk wydarł się z jej piersi, rzuciła się ku łożu, upadła przed niem na klęczki, pochwyciła w dłonie rękę sztywniejącą, i zaczęła okrywać ją łzami i pocałunkami. Nagle, zrobiła się w pokoju cisza wielka... człowiek rozciągnięty na łożu przestał oddychać... powieki jego zamknęły się zwolna, na czoło spłynął blask dziwnej pogody, i tylko w koło ust zdawał się jeszcze owijać boleśny wyraz ostatniej męki życia... Oczy wszystkich obecnych wpatrzone były w tę twarz zmartwiałą, wszystkie piersi powściągały oddech; możnaby było słyszeć skrzydełka drobnej muchy, fruwającej pod wyniosłym sufitem...
Głębokie to milczenie przerwały ciężkie, powolne stąpania. Człowiek stojący dotąd we framudze okna wyszedł ze swego ukrycia, i ze skrzyżowanemi na piersi ramionami stanął na środku pokoju. Stanął i przesuwał wzrok z twarzy umarłego człowieka, na zatopioną w białej pościeli i drżącą od łkań tłumionych głowę klęczącej przy łożu kobiety. Twarz jego była śmiertelnie bladą, głowa nie pod-