Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/558

Ta strona została uwierzytelniona.
—   552   —

zakończeń które uzupełniają i zaokrąglają pismo każde; nie chciał może wydać jęku, który z piersi cisnął się pod pióro... Może lękał się, aby z oka jego nie spadła na papier łza.
Papier wypadł z rąk Krystyny, podniosła twarz na której krwiste rumieńce mieszały się ze śmiertelną bladością, załamała dłonie, i zdławionym boleścią głosem zawołała. — Nigdy!...
Zdawało się, jakoby z całego pisma Anatola jeden ten wyraz ugodził w nią najsrożej, i w pamięć jej wrył się najgłębiej. — Nigdy! — jęknęła znowu — Nigdy! nigdy już go nie zobaczę! Nie mogę! nie mogę!
Z tym wyrazem na ustach postąpiła kilka kroków, wyciągnęła przed siebie drżącą rękę, chciała widocznie biedz, zawołać, zatrzymać tego czyj krzyk pożegnania rozlegał się w jej uchu, przeszywał serce, rozpierał skronie....
Była już niedaleko drzwi, gdy u zamkowego podjazdu dał się słyszeć turkot kół, które wnet stanęły przed wchodowemi drzwiami. Krystyna stanęła także, nagłą myślą jakąś spiorunowana, do miejsca przykuta.
— Zatrzymać go — szepnęła — czy powinnam?
Oczy jej wlepione w ziemię, migotały błyski niepokoju podobnego do rozpaczy; dłoń zacisnęła się kurczowo wkoło krawędzi najbliższego sprzętu, bo kolana uginały się pod nią, odmawiając posłu-