Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/563

Ta strona została uwierzytelniona.
—   557   —

ale nieruchome rysy bladej jego twarzy, nie zdradzały najlżejszego wzruszenia.
Po upływie lat wielu, po mnogich kolejach losu i przejściach wewnętrznych, mimo wszelkich zmian zaszłych w ustroju i kierunku jego istoty moralnej, byłto zawsze ten sam Anatol Dembieliński, który przed dziesięcioma laty, po okropnym owym wieczorze, w którym u stóp Ewy salonów złamała się jedyna wiara jego serca, w którym oblegać go poczęły szatany ciemnych zwątpień i podstępnych sofizmatów, wchodził w te same ściany z postawą zimną i dumną, z twarzą skrytą i wszelkiemu obcemu oku nieczytelną. I teraz także, cokolwiek dziać się mogło w piersi jego i głowie, postawa jego zimna była i jakby z nałogu już całego życia dumna, twarz blada bardzo, zamyślona ale nieczytelna. On sam tylko wiedział co czuł, o czem myślał, jak srogo walczył w najdalszej swej głębi, jakie postanowienia dziwne wyłaniały się z wrzawy tej walki; nikt inny wiedzieć o tem nie powinien był i nie mógł. Kiedyś człowiek ten mógł uledz złowrogiej pokusie, dziś zdolnym był dopełnić czynu wymagającego najwyższej energji, na jaką zdobyć się może jakakolwiek siła ludzka. Ale skarga wszelka, najlżejsze nawet echo skargi było mu niemożebnem; rozciągnięty na łożu tortur, nie wydałby jeszcze jęku i toczyłby dokoła tym wzrokiem zamyślonym lecz obojętnym, jakim teraz patrzył