Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/570

Ta strona została uwierzytelniona.
—   564   —

z wymowy, nie życzył sobie cieszyć się dłużej kwiatami jego krasomówstwa.
W kilka minut po tej krótkiej rozmowie, Dembieliński siedział za stołem, na którym znajdowała się roztwarta teka pełna papierów i przyrząd do pisania. Spuszczone sztory zakrywały okna tak szczelnie, że w pokoju panował zmrok prawie gęsty, i tyle tylko światła przepuszczały, ile go najkonieczniej trzeba było, aby piszący mógł rozpoznawać litery własną swą ręką kreślone. Drzwi pokoju na klucz były zamknięte z wewnątrz; upływały godziny, a nie otwierały się, ani dzwonek nie zadźwięczał ni razu. Służba dziwiła się, że nie była wzywaną przez tego, który wiele zazwyczaj wydawał rozkazów i zleceń. Wytworny służący przybyły tu wraz ze swym panem, dziwił się także, iż przez tak długi czas nie został zapotrzebowanym; dziwił się i wykwintny a zarazem poważny cudzoziemiec, który od lat kilku pełnił przy świetnym publicyście i wziętym pisarzu obowiązki sekretarza, a od przybycia jego w te strony posiadał w hotelu stałe mieszkanie, oczekując pory, w której wraz ze swym zwierzchnikiem wyruszy w dalekie kraje. Ten i ów przechodził koło drzwi zamkniętych bardzo blizko i nadstawiał ucha, ale w pokoju gościa nie było słychać najlżejszego szmeru.
— Zasnął — mówili kelnerzy, zmartwieni że tracą sposobność usłużenia, a zatem i zdobycia sobie hojnej zapłaty.