— Nigdy nie sypia we dnie — odpowiedział służący Dembielińskiego, zabawiający się ożywioną gawędką z wymownym rządcą.
— Nic nie jadł — zauważył jeden ze sług hotelowych.
— Owszem, kazał sobie podać zrana kieliszek wina i parę biszkoptów — odpowiedział drugi.
Sekretarz nic nie mówił, a po namyśle przestał nawet dziwić się. Znał przyzwyczajenia swego zwierzchnika, i nie porazto pierwszy widział drzwi jego pokoju zamknięte na klucz od wczesnego poranku do późnej nocy, a czasem i przez dobę całą. — Pracuje — myślał — przyszło mu zapewne do głowy napisać coś nowego.
Zegary hotelowe wskazywały szóstą wieczorną godzinę, gdy klucz obrócił się w zamku drzwi dotąd zamkniętych, a zarazem rozległ się na korytarzu donośny głos dzwonka. W kilka sekund potem sekretarzowi dostojnego gościa oznajmiono, że zwierzchnik jego prosi go na chwilę rozmowy.
W pokoju, w którym przez cały dzień zmrok panował, sztory były podniesione; zbliżające się już do zmierzchu, ale dość obfite światło dzienne, ukazywało stół zarzucony sporemi pakietami starannie opieczętowanemi, pomiędzy któremi były dwa zwyczajne listy, noszące adres hrabiego Horskiego i jego pasierbicy. Nad temito pismami Dembieliński spędził dzień cały. On sam siedział przy stole
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/571
Ta strona została uwierzytelniona.
— 565 —