Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/572

Ta strona została uwierzytelniona.
—   566   —

z twarzą tak bladą jak zrana, lecz zupełnie spokojną; powstawszy na powitanie wchodzącego sekretarza, postąpił kilka kroków i podał mu rękę zwykłym sobie ruchem, w którym obojętność łączyła się ze światową uprzejmością. Cudzoziemiec zabrał miejsce w pobliżu stołu, i rzucił okiem na grube, opieczętowane pakiety.
— Odgadłem żeś pan pracował przez dzień cały — rzekł.
— Tak — krótko odpowiedział Dembieliński, i wnet dodał. — Przykro mi to bardzo, kochany panie, ale zaszły pewne okoliczności, dla których od dziś rozstać się z panem muszę. Dziękuję uprzejmie za wielce pożyteczne usługi jakie mi pan wyświadczyłeś, i za miłe towarzystwo z którego korzystałem tyle razy, mianowicie w podróży.
Mówił to tonem spokojnym i uprzejmym, ale na twarz poważnego cudzoziemca spadł wyraz wielkiej konsternacji, połączonej z nieukrywanym żalem.
— Smutnato dla mnie wiadomość — rzekł sekretarz, — ale wyznam panu, że niezupełnie niespodziewana. Kiedym ostatni raz widział pana w Dolinach, wniosłem już z kilku pańskich wyrazów, że masz pan zamiar osiąść w kraju rodzinnym.
— Zamiary, jakie powziąłem — z pewnym pośpiechem odpowiedział Dembieliński, — nie pozwalają mi nadal rozrządzać sobą, a zatem i ofiarować dal-