Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.
—   81   —

Krystyna jakby zawstydzona własnem zawstydzeniem, poczęła szybko zbiegać ze wschodów, wraz z nią spływał także ku dołowi pas błękitnego światła, krętą, przezroczystą wstęgą owijając się i rozwijając w koło smukłej i delikatnej, lecz zdrowiem i siłą nacechowanej jej kibici. Wtedy i przybyły mężczyzna postąpił naprzód, usta jego straciły w tej chwili zwykły im surowy i lekko szyderski zarys, a uśmiechały się uprzejmie niemal z radością. Zaledwie Krystyna znalazła się na ostatnim stopniu wschodów, wyciągnął rękę i ujął jej dłoń, którą ona podała mu ruchem serdecznym i już śmiałym. — Poznałam cię, kuzyzynie Anatolu, poznałam od razu — wyrzekła głosem zdradzającym pierś kobiecą, miękką lecz zarazem silną i pełną uczuć.
Gość nie spuszczał z twarzy jej oczu uważnych i badawczych, po których aksamitnem tle przemknął szybko jakiś błysk gorętszy. — Byłażbyś pani doprawdy tą małą Krysią, którą pożegnałem przed dziesięciu laty... Rysy te same, ale...
— Ale z dziecka urosłam na kobietę — odparła Krystyna — rzeczto prosta kuzynie; dziesięć lat upłynęło, a jam miała wtedy dziewięć i pół, czyni to razem cyfrę lat dziewiętnastu i pół, dostateczną, aby dziecko nie było już dzieckiem...
Mówiąc to uśmiechnęła się swobodnie, i ze szczerą prostotą ściskała dłoń krewnego. Ale jego usta