Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

wiona — ujrzała bowiem swą matkę w postaci od dawna niewidzianej.
Ewa nie leżała na sofie, jak to było jej zwyczajem o każdej porze dnia lub wieczoru, ale stała na środku swego różowego saloniku, w błękitnej fałdzistej sukni, której głęboki wykrój odkrywał białą i kształtną jeszcze jej szyję, a kunsztownie związana szarfa uwydatniała szczupłość i giętkość kibici. Złociste włosy jej podniesione wysoko, splecione w warkocze i skędzierzawione w drobne loki, odkrywały całkiem czoło, nie pochylone cierpiąco jak bywało oddawna, ale owszem podniesione i zróżowione, czy lekkim rumieńcem, który oblewał także jej policzki, czy też żywym odblaskiem różowych, przezroczystych firanek, nawpół zasłaniających okna, przez które wnikały blade ale obfite promienie zimowego słońca. Atmosfera pokoju tego była przejęta zwyczajną tu wonią heljotropu; tylko dziś, do delikatnej tej woni łączył się żywszy i energiczniejszy zapach perfum, ulotniony zapewne z otwieranych przed chwilą, napełniających gotowalnię flakonów. Ale ani różowa ze wszech stron ogarniającą ją łuna, ani ożywiony ruch szybkiej po pokoju przechadzki, którą przerwało wejście Krystyny, nie zdołały przywrócić tej zwiędłej kobiecie dawno utraconej świeżości; nie starły z jej twarzy śladów długich dni przebytych w targaniach się wewnętrznych zrazu, a potem w omdlałem, apatycznem