Tak radować się zwykli Tytani myśli i czynu, gdy przed rozbiciem się kryształu marzeń o bronz rzeczywistości, mniemają, że niosą światu poprawy, ozdoby, ratunki. Tak radował się i triumfował Tytan Prometeusz.
Ale, ach! Nie wszystko jeszcze na ziemi oświetlone, oczyszczone, ogrzane, zbawione! Jeszcze ta jaskinia z nieszczęsnym Syzyfem o tytanicznej sile ramion, z mokrym od potu grzbietem i z mózgiem — ślepym!
Tę jaskinię, czy tę otchłań Prometeusz zna, stał nad jej krawędzią, patrzał w kłęby jej ciemności, słyszał straszliwe jej głosy.
Zlatuje nad nią, ze swą iskrą boską w ręku, nad krawędź jej zlatuje i słucha… Niema już teraz grzmotu toczonych głazów. Jęki po ciemnych głębiach wyją. Syzyf wyje z utęsknienia za słońcem, księżycem i gwiazdami, o których istnieniu i cudnem świetle dowiedział się był od Prometeusza. Dopóki nie wiedział, dopóty głazy cierpliwie toczył. Gdy dowiedział się, już mu się stało nie do toczenia głazów. Ujrzeć zapragnął to, na co patrzyli Tytani. Niechże ujrzy! Niech ma światłość na szczęście swoje, na wzrost swój, na wiekuiste od potów krwawych, od złości głuchych, od bólów niemocnych odkupienie!
»Rzucę ją gdzie jest skrzywdzony… iżby ku żywotowi dojrzewał, jako źdźbło rodzajne.