Nie lęka się niczego, sile swej ufa, tytanicznej sile wziętej z ciała. Zresztą, jakkolwiek iskrę światła otrzymał, tylu rzeczy jest nieświadom!
Nadchodzi Prometeusz, w Anhelicznej już postaci, po dokonaniu dzieła duch wolny już od materji, czysty, anielski. Widzi miasto płonące, słyszy krzyki rozpaczy i wściekłości. Więc…
Znów okrzyk nieszczęścia i winy! Czy nigdy nie przebrzmi on nad światem?
Spostrzega Syzyfa, poznaje go po głosie.
— On! Poznaję go! On… siła! Wyzwolona siła przepaści! On wielki, surowy, mocny. Świat z niego nowy dysze… Ale wielki, surowy, mocny przemawia i — z ust jego wychodzą same tylko szyderskie, okrutne słowa: syk gadziny, która mści się…
Prometeusz zdumiewa się i woła:
— Iskra! Gdzie iskra, którąm ci powierzył?
A Syzyf-Kaliban wyciąga palec ku gorejącemu miastu i odpowiada:
— Tam… tam iskra twoja!
Oto co nieraz ze światłem boskiem czynią ręce ludzkie! Ale czytelnikowi przychodzi do głowy myśl, że Prometeuszowa iskra boska czemś bardzo ziemskiem albo i piekielnem zmąconą być musiała, skoro w jej świetle słońca i gwiazdy ukazały się Syzyfowi takimi samymi głazami jak te, które on toczył w swej ciemnej otchłani, a Zeus takim samym pachołkiem, jakim on był wtedy, gdy je toczył. Nie wiarę wziął od światła, które otrzymał, lecz zwątpienie. Zwątpieniem dotknięty morzem łez płakał, ale one plam złości z niego nie obmyły. Złość ogar-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —