Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.
— 2 —

jących się pnączy, rysy i kształty ich stawały się niewyraźne i zmącone, ale widać było głowy ciemne, płowe, siwe, ruchy ramion silnych, wątłych, prędkich, powolnych i słychać było rozmawiające głosy męskie, niewieście, młodzieńcze. Siedziały niewyraźne postacie te na ławach i na niskich stołkach, u samej prawie ziemi, stały u słupów, mając zielone gałęzie pnączy na głowach i ramionach, przybliżały się ku sobie i od siebie oddalały, znikały w głębi domu i powracały znowu…
Głosy ich zniżały się przycichały, spadały do cichego szmeru. Nadeszła pora milczenia natury, wyraźnej na tle zorzy strzelistości topoli, smętnego dogorywania blasków dnia…
Zniżony głos kobiecy na ganku przemówił:
— Zaraz na Anioł Pański zadzwonią...
Inny, męski, monotonny podjął:
— W Polsce na Anioł Pański dzwonią inaczej, niż na szerokim świecie…
Ktoś dźwięcznie zagadnął:
— Te trzy uderzenia dzwonu?
Kto inny odpowiedział:
— Te, pomiędzy trzema strofami do modlitwy wzywającemi, trzykroć powtórzone trzy uderzenia dzwonu…
— Takie przewlekłe, głębokie i dźwięczne…
— Trzy uderzenia dzwonu za tych…
— Za kogo?
— Gdzieindziej uderzeń tych niema…
— Tych trzech uderzeń kościelnego dzwonu…
— Bo modlitw niema za tych…
— Za kogo?