Albo jeszcze:
»Pełne mam serce niezmiernej żałości…«
W jednym z psalmów duszę swoją porównywa do łani zmordowanej, która na puszczy, prędkiemi psy szczwana, strumienia szuka…
Ten smutek i ból, te chwilowe burze lub omdlenia ducha węzłem sympatycznym wiążą poetę z resztą ludzkości, wiążą go poprzez przestrzenie wieków z nami, którzy cierpimy także. Człowiekiem był, więc cierpiał; pomimo, że żył w świetnej dobie dziejów swej ojczyzny, spostrzegał już te szpary i pęknięcia, które potem miały rozszerzać się i sprowadzić runięcie gmachu, — więc cierpiał. Pomimo, że mocą i pięknością słowa panował nad sercami współczesnych, nie umieli oni nasycać jego wielkiego serca, więc cierpiał. Pomimo, że życie przynosiło mu w darze złoto i wino wysokich natchnień, doświadczał ciosów jego, dostrzegał zmienność jego kolei, znikomość jego zjawisk, więc cierpiał. I przez to właśnie, że cierpiał, łączył się z resztą ludzkości, stawał się jej bratem, bratem nas wszystkich, którzy cierpimy także. Lecz na czem zależała wyższość jego nad nami, jako myśliciela i człowieka? Lecz jeżeli cierpienie jest słabością, lub, przynajmniej dla ludzi pospolitych, może stać się źródłem słabości, w czem spoczywała jego, wyższa nad pospolitą, siła? Wyższość jego nad tymi, którzy cierpią w sposób pospolity, spoczywała nietylko w tem, że znajdował obfite zdroje pociechy, ale nadewszystko w wysokości miejsc, na jakich je znajdował. Bo nie był on pesymistą okrywającym cały obszar świata i całą dłu-