wylał, takie to było dziwnie łagodne, przedziwnie czyste i jasne. Elektryczność w niezliczonych lampach zapłonęła.
Towarzysz mój wzrok podniósł ku górze.
— Nadzwyczajne, bajeczne, cudowne światło! Spójrz pani w górę, proszę! Przed światłem tem niebo uciekło i miast niego otwarła się otchłań czarna, pusta. Gwiazd nie widać; jak świeczki przed mocą ziemskiego światła pogasły. Jakże wielkiem być musi stworzenie, które kopułę niebios w otchłań pustą i czarną przemienia, a gwiazdy gasi, jak świeczki! Jakże wielkim, wielkim, wielkim jest człowiek!
— Wielkim jest, wielkim, wielkim!
Tu spotkały się nasze spojrzenia i zarazem na usta wybiegły nam uśmiechy. Jak niegdyś dwaj Augurowie z uśmiechami na ustach patrzyliśmy sobie w oczy, aż uśmiechy nasze zamieniły się w śmiech, który był spazmem gardeł ściśniętych, zgrzytem ironji… w mózgu, szlochem krzywdy w piersi…
Gdy towarzysz mój tak śmiał się, z oka jego wypłynęła bujna łza i ciężko po bruździe policzka płynęła.
Gdy tak śmiałam się, coś mię kłuło, parzyło, bolało, udręczało w miejscu, gdzie serce uderza.
I oto jak, na wspaniałej Wilhelmsstrasse, w raju ziemskim, śmialiśmy się z oczyma pełnemi łez palących, my, dzieci stworzonego przez człowieka — ziemskiego piekła.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —