— Urocze imię! jakże je kocham! już ono samo dobrze mnie dla utworu twego usposabia! — zachwyciła się Erata.
Kaljopa milczała obojętnie; Melpomena czytać zaczęła:
»Ulana. Słońce zachodziło. Przy chacie stał płot, na którym Ulana rozwieszała mokrą bieliznę. Była to dziewczyna gruba i krępa, z brzydką, ospowatą twarzą. Usta jej posiadały wyraz zwierzęcy, który cechuje kręgowców niższego rzędu, a w zielonawych, jak u kota, oczach, palił się siny ogień nienasyconych żądz. Ciemne jej ciało ukazywało się z za dziwnie nędznej odzieży, brudne stopy tonęły w pokrzywach, nietyle przecież, aby nie można było dostrzec tego, że były brudne. Gdy spódnicę o płot zaczepiła, ukazało się nawet jedno jej kolano, zgięte w pozycji takiej, w jakiej mistrze snycerskiej sztuki przedstawiają niewolnice, w upodleniu klękające przed swymi panami. Widać dużo dziś zjadła kapusty i czarnego chleba nędzarzy, bo pierś jej, do łona Cerery, karmicielki świata podobną, wznosiło ciągłe odbijanie się, przyczem wychodziły z niej dźwięki: hg! hg! Tak wieszała na płocie bieliznę, aż gdy tę pracę ukończyła, spojrzała w stronę zachodu, mydlinami ociekające ręce ku gwiaździe dnia wyciągnęła i wymówiła z cicha: o słońce! Ludzie! tego westchnienia Ulany nikt nie słyszał, lecz jego echo powtórzą wieki!«
Głos Melpomeny przy końcu stał się drżącym; w jej oku palił się brylant łzy.
— Koniec prześliczny! — szepnęła Erata.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.
— 148 —