słońca wystawionym koszu, z całej siły wrzeszczało prawie niewidzialne zrazu dziecię.
Było ono prawie zrazu niewidzialnem, bo znajdowało się razem ze swym koszykiem w samem wnętrzu wznoszącego się od ziemi, wysokiego, złotego w słońcu, słupa drobniutkich polnych muszek. Ten słup drobniutkich muszek gęsto lotem swym przecinały znacznie bujniejsze od nich komary, o parę więc kroków widać było tylko niewyraźne zarysy dziecinnych kończyn, z towarzyszeniem krzyku, chlipania i miauczenia podnoszące się, opadające, drgające w tej gęstej, złotej, skrzydlatej kurzawie. O parę kroków od tej kurzawy i zatopionego w niem dziecka muzy stanęły.
— Patrz, patrz, Kaljopo — splatając dłonie, zawołała Erata — jak cudownie ten złoty słup owadów na błękitnem tle nieba odbija! Co za harmonja i zarazem świetność barw! A ten aniołek, zaledwie w tej mgle widzialny…
— Tak — z zadumą odparła muza śpiewna — to dziecko, niby w powietrzną szarfę ze złotej krepy upowite, tworzy wcale ładny obrazek…
Ale Melpomena, głowę swą śmiało już w kurzawie muszek i komarów pogrążając, wołała:
— Spójrzcie, spójrzcie zbliska, moje drogie, to dopiero przedmiot dla studjum!
Zbliżyły się i dłońmi usiłując powietrzną szarfę od twarzy i szyi swych odgarniać, pochyliły się także, ale na krótko. Zbliska widziane, dziecko nie odznaczało się świetnością i harmonją barw, ani tworzyło ładnego obrazka. Czystą, ale szarą i grubą koszulą nawpół tylko
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
— 157 —