Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —

wzdętych, ramiom od dzikiej żądzy opuchłych i wyprężonych, pędziły ku sobie, spajały się, rosły i szedł od nich ku ziemi powiew zimny jak twarz trupa, szeleszczący, jak tuman uschłych liści, z wielkiego lasu zerwany i przez puste pole na wietrze lecący.
Zlękły się potworów napowietrznych kwiaty, drzewa, motyle, ptaki, zlękło się, znieruchomiało stworzenie wszelkie, w ogrodzie żyjące, rozgorzałe przedtem oblicza róż pobladły, narcyzowe i jaśminowe oczy szeroko rozwarły się i pożółkły, drżały wargi tulipanowych kielichów, kasztanowe pochodnie przygasły, motyle znikły w liściastych gęstwinach i boże krówki, chybkie biegi powstrzymując, czerwonemi centkami osiadły na wyprężonych trawach. I zapanowała tam cisza oczekiwania, cisza odrętwienia, cisza taka, z jaką pod ostrzem topora schyla się twarz skazańca.
A w górze łączyły się, spajały, zlewały z sobą tułowia, ramiona, skrzydła potworów napowietrznych, zbudowały nad ogrodem strop miski, mnóstwem burych kłębów i granatowych wałów zbałwaniony. Były też tam, na tym stropie, pasma gór, które miały wierzchołki ku ziemi obrócone, w łonach ich przelewały się mętne białości z czarnością ponurą i rozwierały się ogniem wysłane otchłanie — gniazda błyskawic.
Pod tym stropem, śród tej ciszy, serce dzwonu zakołysało się w kielichu spiżowym, powoli zrazu, powoli i, o ściany kielicha uderzając, rozlewało po ogrodzie tony przewlekłe zrazu, przewlekłe, przyciszone, zadumane. Jakby dziwiło się, że ono to właśnie z potworami podniebieskiemi do boju ma wystąpić, jakby nad wolą prze-