gniewem rozmiatane, żądzą ratowania zapalone, serce dzwonu uderzyło w pieśń ogromną, która nad ogrodem zahuczała i gamami wołań potężnych, akordami gromów groźnych w podniebieskie olbrzymy uderzyła. Niósł ją ku górze, na skrzydłach szumiących, wicher pomiędzy ziemią a niebem latający i piorunowe jej tony ciskał pomiędzy bure kłęby, na granatowe wały, na obrócone ku ziemi wierzchy czarnych gór, w wysłane ogniem gniazda błyskawic.
Aż nagle zciemniało. Nikt nie widział, jak za stropem straszliwym słońce zaszło i wieczór w postaci nocy przyszedł i zarazem sypnęły się na ogród zimne bicze deszczu. Nikt w ciemnościach nie widział, lecz czuć je było we wzdychaniu chłostanej ziemi, w szumie powietrza i w jękach drzew. Uczuł je ogrodnik i, przy świetle kaganka w celi swej pobladły, szeptał:
— Nawałnica zbliża się… nadchodzi… już czuję spadającą płachtę zimną, całun grobowy…
Nie nadchodziła jednak nawałnica, nie spadał całun śmiertelny. Dzwon grał, a pieśń jego była jak gniew, jak rozpacz, jak przekleństwo i jak szał, była ona jak modlitwa i jak płacz. Była ona jak niebo letniej nocy wysoka i wygwiażdżona i w niebo to, co za stropem z potworów, gromami modłów błagalnych, łkaniami płaczów straszliwych bijąca, była opowiadaniem niebu o otchłaniach ziemskich i pozywaniem otchłani, aby na oka niebieskie czarne z męki wargi swe otwierały — była jak ból wszystkiego co żyje niezmierna, niezgłębiona i jak ból wielkiego serca nad wszystkiem co żyje, nie mająca granic, ani dna…
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —