rego spodem przebłyskuje błękit nieba, jak wśród zawstydzenia miłosnego ciche o szczęściu marzenie.
Po rzeźbach lasu zaś przechodzą drżenia, bo lekkie wietrzyki latają powietrzem, poruszając trawami, liśćmi, wzniecając wszędzie szmery ciche, szepty stłumione. Nocni stróże pól, topole włoskie, wciąż jeszcze patrząc za las i za jutrzenkę, gałęzie, jak ramiona, rozwierają i zamykają, ciesząc się: przybywa! już przybywa!
Nie przybyło jeszcze; tylko z łona róży porannej daleko na niebo wytrysnęło pięć smug różanych. Aurora starych latynów wyciągnęła nad światem pięć boskich swych palców. Błędne różowości rozpraszają się po lesie, po polach i szerzej się rozlewa rumieniec Niemna.
W drzewach podzwaniają rzadkie, senne, nieśmiałe ćwierkania i pogwizdy.
Rajem różowym, cichym, świeżym, niewinnym wydaje się świat.
Wtedy w różowości, świeżości i ciszy wylatuje z nad lasu duży, piękny ptak. Jakby jutrznia go zrodziła i jakby z jej łona wypłynął. Cały srebrny, z podbitemi białym atłasem skrzydłami, nieruchomo zawisł na chwilę, pomiędzy różaną jutrznią a rumianym Niemnem. To wcześnie obudzona, po żer lecąca rybitwa. Czas jakiś pływa w powietrzu, królewskiemi ruchami srebrnych skrzydeł zatacza szerokie koła, aż lotem prostopadłym i z szybkością strzały spadłszy na rumiane wody, równie szybko, z rozpostartemi skrzydły wzbija się nad nie znowu, ale nie sama jedna. U dzioba jej, jak promyk srebrny, drga i błyska drobna, konająca rybka...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.
— 214 —