z dalekich ugorów, po których w bezładnym biegu rozpraszała się ruda trzoda…
W miarę jak zmierzch gęstniał, wody Niemna ciemniały i poczynały toczyć na falach jakieś białawe, trupie połyski. Nie było już na niebie i rzece ani kawałka błękitu, nie było na całym świecie ani kropli zieloności, ani iskry blasku… świat okrywał się ciemnością i nabrzmiewał lękiem. Powietrze kładło się na ziemię nieruchome i chłodne, jak ręce trupie.
Tak upłynęła odrobina czasu, aż z nagłością wielką zmierzch gęsty przemienił się w ciemność zupełną. Była to ciemność czarna, zupełniej i grubiej czarna od najczarniejszej nocy i jednocześnie z tą czarnością spadła cisza zupełniejsza od wszelkich zwykłych ciszy, przypominająca z natarczywością nieodpartą grób, nic, tylko grób. Świat stanął w ciemności, chłodzie i ciszy grobu.
Raz, i jeszcze raz, jak przeciągłe hasło żałoby, ciemność i ciszę przerżnęło zawycie psa. Odpowiedziało mu szlochliwe, ostro zakończone zalamentowanie kobiece i potem, przez kilka mgnień oka znowu nic…
Wtem, w oddaleniu dość znacznem, zabrzmiał i potężnie rozpłynął się po grobowej ciemności i ciszy, wielki chór głosów silnych, męskich, śpiewających psalm ufności i nadziei.
A całem sercem szczerze ufa jemu...«
Zdawać się mogło, że od tej nuty chóralnej, uroczystej i od tych słów, z których każde rozbrzmiewało