jedna prześliczna istota, raczej istotka, kilkoletnia córeczka tej, która nad alabastrowem swem czołem miała leciuchny obłoczek koronki. Odrazu poznać było można, że ten pączek wykwitł na łodydze tej lilji. Wiele, wiele pokoleń w krwawym mozole pracować musiało na to, aby w ostatecznym i najpiękniejszym wyniku swej pracy wydać takie dziecię, lekkie, blade, prawie przezroczyste, ubrane w jedną spódniczkę gładką, a drugą marszczoną, ze skośnymi bokami, z szelkami z etaminy, z szarfą zebraną w puf, a na złotych swych włosach mające bolero z kwadratową główką, naszyte pampilami i u wierzchu zdobne w pompony. Młoda matka tego cudnego motylka, z przyjaciółkami panieńskich lat swoich, do których przybyła w odwiedziny, prowadziła poufną i ożywioną rozmowę. Z łagodności ruchów, wyrazu błękitnych oczu i muzykalnych modulacyj głosu, poznać w niej było można kobietę słodką, uczuciową i z wysokiem estetycznem wykształceniem. Miękkiemi ruchami śnieżnych rąk objaśniając każde swe słowo, mówiła:
— Fartuch zebrany na bokach, według tylnego upięcia skośnie odwinięty, u góry zakończony dwoma liśćmi przypiętemi kokardą, która zachodzi na stanik, otwarty na plastron, objęty kołnierzem na boku spiętym i rozchodzący się na zębie, ku bokowi skierowanym…
— Nie, nie… nie! — przerwała jej brunetka o wielkich, myślących oczach i pąsowych, wydatnych ustach; nie, Karolino, ta suknia nie będzie ładna. Nie wierzę temu, choć ty mi to mówisz. Jesteś zapewne kompetentniejsza ode mnie, ale ja nigdy i wobec nikogo zdania
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —