swego zaprzeć się nie mogę. Fartuchów, plastronów i zębów nienawidzę. Moja suknia będzie taka: dwie wełny, jedna vin de lie, druga fantazyjna. Draperja z przodu krótka, tył suty, riusza z wełny, stanik na kamizelce bufowanej, z aplikacją, baskina spiczasta, wyłogi podwójne: gładkie i szalowe, ma rękawach patki, przód naszyty rozetami z dżetu, u dołu drewniane kulki…
Poważna, trochę smutna, mówiła to z zamyśleniem i stanowczością, a z blasku jej oczu i zarysu pąsowych warg tryskały najpiękniejsze przymioty ludzkiego ducha: energja i szczerość. Ale Karolina, stanowczo choć łagodnie, zaprzeczała jej ruchami rąk i głowy, a szatynka, mała i bardzo żywa, z szafirowem jak bławatki okiem, umieszczonem pod brwią sobolową, aż drżała i do lotu zrywać się zdawała.
— Ale gdzież tam! gdzież tam! — wołała głosem tak dźwięcznym i zarazem delikatnym, jak wiosenny śpiew skowronka; — ja z Rózią nigdy nie zgadzam się w gustach. Przekonywałam, prosiłam, abyśmy sobie jednostajne suknie zrobiły. Nic nie pomogło… Uparła się przy krótkiej draperji, patkach i rozetach…
Spojrzeniem pełnem powagi karcąc młodszą siostrę, Róża odparła:
— Moja droga, wiesz dobrze o tem, że ja dla nikogo i dla niczego w świecie niezależności zdania mego wyrzec się nie mogę. Minęła już pora, w której byłyśmy niewolnicami…
— A jakże swoją zrobić kazałaś? — z ciekawością żywą szatynkę zagadnęła łagodna blondynka.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —