Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —

z rumieńcem tak świeżym jak jutrznia, szeptem tak rzewnym jak trwożna i korna modlitwa, błagała go o wzajemne kochanie.
Innym razem, nakształt rozszalałej w tańcu obrzędowym kapłanki Cybelli, z włosem rozwianym i wargą w ogniu wina zapaloną, roztaczała przed nim taki ocean uniesień i pieszczot, w jakim sam Zeus nie kąpał się nigdy.
To jeszcze, u muzy dźwięków liry pożyczywszy, próbowała mu śpiewać bohaterskie i zkolei tęskne lub żałosne pieśni, z gniewem przecież i rozpaczą czując, że ani brzmieniem głosu, ani tem wzdęciem i podniesieniem serca, które pieśń czynią pełną i wysoką, Śpiewnej prześcignąć, ani doścignąć nie może.
Zefir zaś, od łagodnej i skromnej, czy od płonącej w szale Djonizuszowym, czy od grającej ma pożyczonej lirze, niechętnie odwracał oczy, a z ust, na których osiadały wzgardliwe uśmiechy, dobywały się mu przysięgi uroczyste lub gniewne, że pośród ziemianek i niebianek jedną tylko Śpiewną kochać będzie niezłomnie i wiecznie. Przysięgę taką wyrzekłszy, śpiesznie opuszczał nimfę i biegł ku pasterce, aby w zwierciadle źrenic jej znajdować duszę własną, a na różowych ustach i na pieśni jej skrzydłach wzlatywać w Zeusowe niebo.
Złorzecząc potędze swej, tak wielkiej, a przecież tak marnej, że jednej godziny szczęśliwej zdobyć jej nie mogła, Sylla od przyrody uroku pożyczać zaczęła. Przemieniła się raz w ptaka tak błękitnego, jak w dniu pogodnym bywa niebo Grecji i lecąc przed młodym myśliwcem, wołała, — wabiła:
— Pójdź! pójdź za mną w wonne zacisza leśne,