Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —

Jednak Zefir chmurnem wejrzeniem odparł przedwcześnie zwycięskie wejrzenie Sylli, przecząco wstrząsnął głową i odrzekł:
— Ze Śpiewną moją żyję i z nią chcę umierać, a nieśmiertelność bez niej byłaby dla mnie tylko nieśmiertelną męką.
Nimfą, niezmiernym gniewem uniesiona, zawołała:
— Czy wiesz o tem, że unicestwić cię zarówno jak unieśmiertelnić jest w mojej mocy?
A potem z pod purpurowego płaszcza wyciągając w górę ramię, które zazdrość Afrodyty samej obudzićby mogło, mówiła:
— Czy widzisz orła, który tam w górze opuszcza zmęczone skrzydła nad niebosiężnym platanem? Tyle czasu do namysłu ci daję, ile go upłynie pokąd ptak ten nie osiądzie na swej zielonej kolebie. Oto już lotem powolnym błękitny eter przerzyna… Zniża się… spływa… skrzydła zwija… zwinął je… spoczął… Zefirze! Litość miej nade mną i sobą! Nie daj zbudzić się Harpjom, które uczuwam w mem łonie! Ten kwiat głogowy, który trzymasz w dłoni, ten biały, ten skromny, ten biedny kwiat mi podaj na znak zgody… Na znak, żem zwyciężyła, daj mi ten kwiat… O, rychlej! o, pośpiesz! O, ratuj mnie i siebie! Nieśmiertelność ci daję! Nieśmiertelność za jeden, za biały, za skromny kwiat głogu!
Zdrojem łez, wołając tak, płakała niebianka, a łkania i krzyki te słysząc błękitna psiarnia jej wyciem przeraźliwem las napełniała, szczekał żałośnie jeleń złotorogi i platany, buki, cyprysy, kołysząc we wsze strony