z wezbranemi pragnieniami, na falę życia znowu wypływa i tęczową grą jej kropel, okruchami roztrącających się w niej promieni, bylejakiem złudzeniem wzroku, słuchu, serca, wiary, bawi się jak dziecię. O tej otchłani czarnej, niezmiernej, ohydnemi widmami napełnionej, którą przed chwilą opuścił i do której jeszcze niezawodnie wróci, wrócić musi — zapomina. Rzecz przedziwna! Chwila, drobnostka, szczegół, złudzenie, po stokroć i po tysiąckroć w życiu odrywają go od tego, co jest wiekuiste, ogromne, powszechne i co wydaje się być jedyną na ziemi, zaprzeczeniu ulec nie mogącą prawdą.
Tą otchłanią, tą rzeczą ze wszystkich rzeczy zmysłom i umysłowi ludzkiemu dostępnych, najpowszechniejszą, najogromniejszą i najczarniejszą, tą może jedyną dotąd niewątpliwą prawdą — jest cierpienie.
Tu i ówdzie, bardzo rzadko, znajdują się ludzie, których ta otchłań w szczególny sposób ku sobie przyciąga i których myśli, uwagę, uczucia ta prawda na swój prawie wyłączny użytek zabiera. Takich, byle kwiat, promień lub echo nie złudzi i od przedmiotu, który niejako panem ich duszy stał się, nie odciągnie. A dzieje się tak wcale nie dlatego, ażeby sami najsrożej i najczęściej pojonymi byli trucizną i ranionymi przez miecze cierpienia, ale że w swej piersi noszą harfę jakąś, która im wiernie, natarczywie, z całą niezmierną różnorodnością i subtelnością modulacji powtarza wszystkie z tej otchłani dobywające się tony, — że oprócz tego, pomiędzy nimi a nią istnieje nić tajemnicza, niewiedzieć z czego zrobiona, niewiedzieć przez kogo wyprzędziona i zadzierzgnięta, która ich ku niej pociąga i daleko więcej
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —