Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —

Zupełnie niewiadomo dlaczego dziś właśnie, ale nie wczoraj lub przed rokiem, lub jutro i w rok później, zobaczył i usłyszał, począł patrzeć i — słuchać. Zupełnie niewiadomo, dlaczego w nim samym, w głucho-milczącem dotąd jego wnętrzu, odzywać się zaczynają nuty jakieś, zrazu niewyraźne, niby rozkoszne, niby smutne. I sam uczuwa się szczęśliwym i smutnym, zupełnie nie wiedząc, skąd powstają w nim rozkosz i smutek. Do myśli przychodzą mu słowa dziwne i jeszcze dziwniejsze zbiegi słów, prowadzą za sobą inne, jeszcze inne, które go, nie wiedzieć dlaczego zachwycają i które usiłuje, nie wiedzieć poco, w pamięci zachować, jak skarb niespodzianie znaleziony. Chwyta za pług, lemiesz zatapia w ziemię, orze znowu, lecz nuty i słowa raz powstałe nie przestają mu rozbrzmiewać i rozmnażać się w głowie, w piersi, w słuchu i, gdy dzień minął, w wieczornej porze odpoczywania natury i ludzi, od progu chaty jego płynie na wieś całą pieśń o kalinie i słowiku, nigdy dotąd niesłyszana, teraz słuchana chciwie i na szerokiej przestrzeni przez różne głosy wkrótce powtarzana.
Tego samego roku, albo może w rok czy w kilka lat później, w pobliżu wsi innej, w sąsiednim zamku pańskim stała się rzecz niesłychana, niewidziana, rzadka, straszna: pani zabiła pana. Wszyscy usłyszeli o tem, przeżegnali się z przestrachem, wstrząsnęli głowami z podziwieniem, do swoich robót, trosk, zabaw odeszli — i zapomnieli.
Jeden tylko we wsi człowiek do niczego swego długo nie powracał i, chociażby dni upływały — nie zapominał. Jakby go coś olśniło, jakby coś w niego uderzyło, nagle